Pasja ukryta pod piskiem opon, zapachem palonej gumy, maską samochodu. Pasja, która rodzi się nie tylko z uzależnienia od adrenaliny, ale także z miłości do motoryzacji. A w końcu pasja, której tak wielu nie rozumie, marginalizując i obrzucając błotem naprawdę wielu porządnych ludzi. Mógłbym zrobić dokładnie to samo, co cały ten mainstreamowy chłam na czele z największymi portalami w Polsce – pokazać tylko jedną stronę medalu, ubrać całą historię w aurę kontrowersji i niebezpieczeństwa, a na końcu skreślić jednego po drugim, skazując na szafot. Mógłbym, ale moim celem jest pokazanie drugiego oblicza, które nieśmiało skrywa się w cieniu mroku, niekończących się ulic i ryku silników…
“Lecimy? No to jazda!”
Środowy wieczór zdawał się nie mieć końca, a każda sekunda ulatywała w zwolnionym tempie do momentu, kiedy w końcu znalazłem się na stacji BP w okolicach ul. Bora Komorowskiego, gdzie ustawiłem się z jednym z chłopaków z grupy CSR (Cracow Street Racing), który miał mnie wprowadzić na nieznane wody. Księżyc unosił się całkiem wysoko, będac delikatnie przysłoniętym przez chmury, a jesienny chłód, co rusz przypominał o sobie.
Kilka łyków mocnej kawy, skórzana kurtka przerzucona przez ramię i lustrzanka kurczowo ściskana przeze mnie w dłoni – byłem gotów. Przywitałem się z kim trzeba i usadowiłem się w zmysłowej Audi TT na miejscu pasażera. Rozsiadłem się wygodnie, zapiąłem pasy i już po chwili delektowałem się odgłosami silnika, który pracował płynnie, majestatycznie, co jakiś czas podnosząc głos.
To żadna tajemnica, że chłopaki z różnych grup (w Krakowie jest ich ok. 4) spotykają się w środy i czwartki przed każdym „spotem” na różnych stacjach benzynowych, by chwilę porozmawiać, odpicować auta na myjni, a następnie ławą dołączyć do innych, którzy w okolicach 21:00 oczekują na parkingu przy Factory Outlet – Futura Park. „Lecimy? No to jazda”!
I tak właśnie było. Po drodze zgarnęliśmy jeszcze jednego z chłopaków, który akurat tym razem nie mógł jechać swą furą, będąc zmuszonym zostawić ją u mechanika. To był idealny moment do wyprowadzenia kanonady pytań, nawet tych spod znaku żyletki.
Dowiedziałem się, że wielu kierowców wydaje na paliwo ok. 2000 zł w miesiącu, nie mówiąc już o kosztach napraw czy tunningu, które nierzadko sięgają niebotycznych kwot (niekiedy wynoszą nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych).
Wkładamy w to nie tylko wszystkie zarobione pieniądze i oszczędności, ale coś znacznie ważniejszego – serce. To nasza pasja. Napisz im o tym, niech wiedzą, że nie jesteśmy bandą ćwierćinteligentów, chcących zabić siebie czy innych, choć w tym środowisku nie brakuje bananowych chłopców i ludzi bez wyobraźni – niestety, to nieuniknione. Wielu z nas ma własne biznesy w najróżniejszych branżach, musieliśmy pokonać ciężką drogę, państwo nie ułatwia nam życia, a mimo to daliśmy radę i osiągamy sukcesy.
W mediach panuje opinia, że na szali stawiają nie tylko życie, ale także pieniądze, a nawet mieszkania. Co rusz słyszymy, że policja ma pełne ręce roboty. Nie mogłem pominąć tego tematu.
Bezpieczeństwo? Choć z pewnością zabrzmi to jak szaleństwo – ograniczamy ryzyko do minimum. Ścigamy się późno w nocy, kiedy ulice są już praktycznie puste, wybieramy miejsca, gdzie nie siejemy spustoszenia, będąc zagrożeniem dla pieszych czy innych uczestników ruchu drogowego. Zresztą wypadków z naszym udziałem zdarza się jak na lekarstwo – sprawdź w sieci, ile kolizji spowodowaliśmy w przeciągu ostatnich lat. Pieniądze? Mieszkania? W przeszłości bardzo możliwe (w zamkniętych grupach, ale to już grubsza sprawa i grubsze ryby). Cały problem z policją polega na tym, że marnuje na nas cenny czas – po prostu jesteśmy łatwym celem. Nie dość, że mogą na nas zarobić, to jeszcze nabijają statystyki i chwalą się tym przed opinią publiczną. A przecież w tym samym momencie złodzieje i mordercy chodzą bezkarnie po ulicach. Absurd, ale to na nas jest nagonka, że jesteśmy kryminalistami, chociaż wielu z nas nie ma nawet punktów karnych. Owszem, łamiemy prawo, ale myślisz, że nie wolelibyśmy się ścigać na torze wyścigowym? Takiego w Krakowie jeszcze nie ma, ale już wkrótce ma powstać w okolicach Rybitw (planowo w 2017 roku). Będzie to pierwszy tego typu obiekt w Polsce dla motocyklów i samochodów. Sytuacja zmieni się diametralnie, choć zapewne wciąż zostanie grupa kierowców, którą kręcić będzie tylko i wyłącznie adrenalina związana z jazdą po mieście – to pewne. Powiem Ci więcej, ostatnio w Łodzi policja zorganizowała wyścigi – zamknęła ulicę, wyznaczyła trasę i była dobra zabawa. Da się? Da się! Tylko trzeba chcieć. U nas również byłoby to możliwe, no ale lepiej jest wpieprzać mandaty, kontrolować i spisywać tablice rejestracyjne niż poszukać optymalnego rozwiązania. A tak przy okazji – myślisz, że czasy korupcji w policji bezpowrotnie minęły? Niektórzy z nich, szczególnie Ci starsi, chętnie przyjmują od nas łapówki – podczas zatrzymania wystarczy dorzucić kasę do dokumentów i problem z głowy. Co więcej, niektórzy funkcjonariusze wręcz tylko na to czekają, dając nam nawet do zrozumienia, że chętnie zobaczą „te drugie dokumenty”.
Jako, że grupy są otwarte na osoby z zewnątrz było dla mnie jasne, że policja na pewno inwigiluje spoty od środka. W końcu „info od Boga” było widoczne niemal na każdym kroku, szczególnie w czwartkową noc, ale o tym za chwilę. Podsuwając chłopakom tę myśl, między wierszami tego, co odpowiadali można było jasno odczytać, że faktycznie jest kret – podobno w grupie motocyklistów.
Gra dymu i świateł
Dojechaliśmy na miejsce – w powietrzu unosiła się mgła, a jesienny chłód muskał skórę, wywołując ciarki. Parking był zapełniony po brzegi fajnymi brykami, obok których przewijały się porozbijane grupki osób. Co rusz było słychać śmiech, któremu towarzyszyły rozmowy zarówno te poważniejsze, jak i bardziej błahe. Nie zauważyłem, by ktokolwiek szukał zadymy, wręcz przeciwnie dało się wyczuć, że wszyscy darzą się wzajemnym szacunkiem i współpracują ze sobą, oczywiście na ile to możliwe – generalnie poszczególne grupy trzymają się swoich. Co ciekawe, niektórzy rozdają wlepki promując spoty. Robią to po to, by przyciągać jeszcze większą liczbę entuzjastów motoryzacji.
Oczywiście, nie mogło zabraknąć osób, które chciały wybić się z tłumu – seledynowe auto, przebity tłumik (dający głos na całą okolicę), żel na włosach, okulary, imitacja kurtki racingowej. Zapach bananów szybko przekształcił się w drwiny pozostałych, ale z tego, co się dowiedziałem to dość pospolity obrazek.
W tle samochody policyjne, kontrolujące z oddali sytuację. Czuwają nad tym, by nic nie wymknęło się spod kontroli. Jeden z policjantów zerka w naszym kierunku i notuje coś w swoim kajeciku. Przybijam następne piątki, witając się z kolejnymi osobami – wszyscy są dla mnie bardzo uprzejmi, chętnie odpowiadają na pytania, rozmowy się kleją. Wyciągam aparat z pokrowca i szukam ciekawych ujęć, delektując się widokiem niektórych aut. Podjeżdża BMW, ktoś z zaskoczenia pyta mnie – „wiesz ile to auto ma koni?”, zaskoczony odpowiadam „200, może 250 koni”. Za chwilę ktoś inny sprowadza mnie do parteru, mówiąc, że pomyliłem się o 300. Prawidłowa liczba wynosi 500.
Po dłuższej chwili, grupa postanawia ruszyć w kierunku Tyńca, z powrotem wskakuję do auta jako pasażer i czekam, co wydarzy się dalej. Ostentacyjnie zakładam pasy, niejako żartując w ten sposób, co wywołuje uśmiech na twarzy kierowcy. Ruszamy.
Na desce rozdzielczej wskaźniki pokazywały ponad 200 km/h, ciszę przerywała dostojna praca silnika, a światła tańczyły w rytmie, jaki dyktował samochód – znikając i pojawiając się raz za razem, cierpliwie, jakby nigdy nie miały się skończyć. Nad ulicą wciąż unosiła się mgła. Stałem się cieniem, wtopionym w skórzaną tapicerkę. Spoglądałem, co jakiś czas na kierowcę – nie widziałem w nim pirata, a człowieka pełnego pasji, który na moment znika, uciekając od swego życia i codziennych zmartwień.
Ruch uliczny faktycznie był już znikomy, dlatego na miejsce dotarliśmy w mgnieniu oka. Za nami przyjechały kolejne auta. Wszystkie zaparkowały obok siebie, przypominając starannie ułożone domino. Wyciągnąłem aparat i zacząłem trzaskać kolejne fotki.
Po kilkunastu minutach znów ruszyliśmy, tym razem w stronę Galerii, gdzie w garażach, świecących pustkami na 200 metrowym odcinku każdy z chłopaków mógł stanąć ze sobą w szranki. Wysiadłem, by zrobić krótki materiał wideo.
Echo poniosło ryk silników wraz z piskiem samochodowych opon. Z oddali reflektory mieniły się niczym dziecięca pozytywka, lecz ta pozbawiona była kołyszącej do snu melodii. Jeszcze kilka bączków. Poszło. Możemy wracać. Tym bardziej, że pojawiają się ochroniarze, którzy powoli będą zamykać parking. „Widzimy się jutro”. Mgła osłabła, a księżyc zaświecił jeszcze wyraźniej, rozświetlając drogę do domu.
Czwartkowe Bora Bora
Czwartkowe Bora Bora to spot, którego entuzjastom samochodów i motocyklów przedstawiać nie trzeba. Początek tradycyjnie ok. 21:00 na stacji BP przy ul. Bora Komorowskiego (stąd sama nazwa). Tym razem policja pokrzyżowała plany kierowców i motocyklistów, zmuszając ich do przeniesienia się pod Factory Outlet – Futura Park. Z 3 dużych furgonów wysypali się mundurowi, którzy skutecznie rozgonili całe towarzystwo ze stacji, nie pozostawiając nikomu wyboru. Z tego, co udało mi się dowiedzieć, podczas tego typu spotkań niekiedy liczba motocyklów sięga nawet 400, a do tego dochodzą przecież jeszcze samochody. Policja zaciera ręce, w końcu w przeciągu kilku godzin wystawia mandaty na 10 000 zł.
Telefon za telefonem, szybki przekaz informacji, nawet nie zdążyliśmy się dobrze zatrzymać. Docieramy do innego miejsca – na próżno, tam również policja pilnuje porządku. Zdawało się, że funkcjonariusze obstawili wszystkie okoliczne stacje i faktycznie tak było. Tego dnia służby spod numeru 997 były górą, ale nikt nie zamierzał składać broni tak łatwo, tak więc podobnie jak wcześniejszego dnia zabrano mnie pod Factory Outlet – Futura Park.
Korzystając z okazji, chwyciłem lustrzankę, by uchwycić jak największą liczbę motocyklów – niektóre aż prosiły się o zdjęcie. Ależ bestie! Niebo zaczęło płakać, jakby świadome całej sytuacji, a ja wiedziałem, że dzisiaj chłopakom pozostało już, co najwyżej Czwartkowe Bara Bara 😉 No cóż… a mimo to okazało się, że przekreśliłem ich za szybko. Ostatni zryw. „Jedziemy do Galerii, pościgamy się w garażach”.
Wjeżdżamy na najwyższe piętro, a tam kryminalni przeczesują już auto jednego z chłopaków. Runda honorowa i zwrot z powrotem – miny policjantów, bezcenne. Pozostało tylko zjechać na pobliską myjnię i czekać aż wszyscy dołączą, co było już równoznaczne z wywieszaniem białej flagi. Poczułem się trochę jak dzieciak w podstawówce, bawiący się w policjantów i złodziei. Jedni krok przed drugimi – zabawa w kotka i myszkę. Tego dnia policja podcięła wszystkim entuzjastom adrenaliny skrzydła, a jeśli miałbym bawić się w proroka, to wydaje mi się, że to dopiero początek wojny.
Dwa oblicza. Jedno – niebezpieczna gra podszyta adrenaliną, której finał po prostu nie może skończyć się happy endem. Drugie – pasja podróżująca w czasie, która przenosi góry, będąca odskocznią od codziennej rutyny i problemów. Niezależnie od tego, co o nich sądzicie, miejcie świadomość, że nie są tacy wściekli, jak się o nich mówi.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Panie na co Ci lustrzanka jak się nią posługiwać nie potrafisz..
A czy zastanowiło to kogoś dlaczego policja przyjeżdża na BP tylko w czwartki bo mnie tak i myśle ze poplecznictwo sie szerzy i za nasze podatki pilnują stacji bo komuś czyt. ajentowi stacji nie podobają sie czwartkowe zbiórki a Stacje traktuje jak prywatny folwark myśle ze opisze sytuacje do zarządu BP do Hamburga dlaczego ta BP nie jest przyjazna motocyklistom jak wcześniej odpisali ze jest pomijając ze wszel jakie utrudnienia są tylko na tej stacji BP począwszy od znaków poprzez inne
ekstra , naprawdę fajne z tą poprawką że nam w czwartek policja nie popsuła zabawy, widocznie zjeli się resztą a nas zgubili 😀
Jutro powtóreczka 🙂
LwG
Bardzo fajny artykuł. Ja osobiście udzielam się w mniejszej miejscowości jaką jest Konin( na FB znajdziecie Motokonin). Tam organizowaliśmy ostatnio zlot motoryzacyjny ( nie w samym Koninie tylko w okolicznej gminie, ponieważ miasto ma nas za ” piratów drogowych” ) , a na co dziennie organizujemy zwykłe spoty, aby ludzie mogli się spotkać i porozmawiać o swoich projektach , policji nie zawitała chyba do nas ani razu , lecz mimo to miasto i ludzie z zewnątrz postrzega nas za piratów. I tak brawa za inicjatywę w Krakowie i za ten artykuł !
W końcu jakiś mądry artykuł rzucający dobre światło na „nas” – czyt. pasjonatów 😉
Brawo!
Szkoda tylko, że media, jak i zwykli ludzie nie potrafią zrozumieć, że idioci/szaleńcy na drogach nie mają nic wspólnego z pasjonatami spotykającymi się wieczorami/nocą…. ale miejmy nadzieję, że dzięki takim ludziom jak autor tego artykuły to się zacznie zmieniać…
Ja rozumiem tych zwykłych ludzi, którzy chcą spać w nocy, którzy wracając z imprezy chcą bezpiecznie przejść przez ulicę, którzy nie chcą by ścigające się auta czy motory wypadły z drogi (nie będącej torem wyścigowym i nie przystosowanej do wyścigów) i wjechały w ich auta. Chyba, że zgodzić się na inne ciekawe spotkania na ulicach i w innych miejscach publicznych? Na przykład strzelanie do celu w centrum miasta z broni palnej. Testowanie małych ładunków wybuchowych domowej roboty na rynku głównym czy amatorskie zawody lotnicze między wieżowcami.