Rozporządzenie w sprawie sprzedaży „śmieciowej żywności” w szkołach i przedszkolach oraz nowe zasady oceniania uczniów na lekcjach WF-u – tak rysuje się początek nowego roku szkolnego w naszym kraju. Rewolucja stała się faktem, czy faktycznie wyjdzie uczniom na dobre?
„Nie ma Coca-Coli? Chodźmy do Biedry”!
Kanapki z pełnoziarnistego pieczywa, więcej warzyw i owoców, a mniej soli i produktów o wysokiej zawartości tłuszczu – sklepiki szkolne czeka prawdziwa rewolucja. Jak tłumaczy Ministerstwo Zdrowia, rozporządzenie ma przede wszystkim wymiar edukacyjny. Ma nauczyć dzieci, szkoły i rodziny, na czym polega zdrowe i bezpieczne odżywianie.
Każdy medal ma dwie strony. Samo założenie edukacyjne ma sens i je w pełni popieram, jednak w mojej opinii rząd poszedł o krok za daleko. W końcu najprościej jest usunąć, co szkodliwe i na siłę wcisnąć naturalne zamienniki, które wcale nie są tak idealne, jak się może wydawać na pierwszy rzut oka. Moje przypuszczenia potwierdzają dietetycy. Według nich „dozwolone produkty wcale nie są dla dzieci bezdyskusyjnie zdrowe”, a debata wciąż trwa i zdaje się nie mieć końca.
Co gorsza, skoro rząd mógł usunąć ze sklepików śmieciowe jedzenie pod pretekstem „ochrony zdrowia i edukacji”, to równie dobrze może niebawem przesadnie martwić się o osoby, nadużywające używek. Najlepiej od razu niech usuną ze sklepów kawę, papierosy czy alkohol. Drodzy rządzący – nie tędy droga!
Nie zapominajmy, że wielu licealistów jest już pełnoletnich – czy zakazywanie im jedzenia zapiekanek czy picia coca-coli ma w ogóle jakikolwiek sens? Według mnie – nie. Z prostej przyczyny, jeśli będą mieli ochotę, wyjdą na przerwie ze szkoły do „Levka” czy innej „Biedry” i kupią, co im się żywnie podoba. A za nimi pójdą inne dzieciaki, tak to już działa. A nie daj Boże, jeśli zdarzy się wypadek. Już widzę nagłówki – „Uczeń zginął w wypadku. Chciał kupić chipsy, bo w sklepiku nie było…”. Nie chcę być złym prorokiem, ale prawdopodobieństwo, że coś takiego może się wydarzyć całkiem wzrosło.
Skoro rząd tak bardzo chce ingerować w życie szkolne to uważam, że zamiast wprowadzenia listy produktów rozsądniejsza byłaby edukacja w temacie prawidłowego żywienia. Co więcej, uważam, że bardzo dobrym rozwiązaniem, nad którym powinni pomyśleć politycy byłoby umieszczanie specjalnych informacji na etykietach, informujących konsumenta o tym, czy dany produkt należy do grupy żywności rekomendowanej przez Ministerstwo Zdrowia. Tyle – bez usuwania innych produktów i rozkazywania „to zjesz, a tego nie”.
Wicedyrektorka jednego z krakowskich liceów uważa, że idea, by ze szkół znikło niezdrowe jedzenie, jest słuszna. Jednak zbyt restrykcyjna lista produktów spowoduje, że ajentom nie będzie się opłacać prowadzenie szkolnych sklepików. Zresztą najlepiej obrazuje to sytuacja w jednej z wrocławskich szkół, a konkretnie w sklepiku w ZSO nr 14 przy ul. Brücknera, gdzie w ciągu dwóch dni sprzedało się… jedno jabłko.
Sklepikarze (najbardziej dotknięci w całym tym zamieszaniu) jednoczą się i planują złożyć petycję do ministerstwa – przy dostępnym na rynku asortymencie nie sposób wyposażyć sklepiku. Albo butelka soku za duża (może mieć maksymalnie 330 ml), albo w pieczywie za dużo soli itd. Absurd, abdsurdem pogania.
Na WF marsz!
Kolejną rewolucją są nowe zasady oceniania uczniów na lekcjach WF-u. Najważniejsze będzie teraz regularne chodzenie na lekcje, nauczyciele mają również brać pod uwagę wysiłek i zaangażowanie ucznia, a nie tylko sportowe osiągnięcia. Uczeń nie może dostać „jedynki”. Wszystko brzmi pięknie i ładnie pod warunkiem, że sam wuefista nie będzie korzystał ze słynnej zasady MATA – „mata piłkę i grajta”, chowając się w kantorku i pozostawiając dzieciaki same sobie, co w wielu szkołach ma niestety miejsce, o czym się niestety nie mówi.
Nowością jest też to, że lekarze nie będą już mogli wystawiać zwolnień z WF-u na cały semestr! Do tej pory niska frekwencja była istną plagą w polskich szkołach. Warto zadać sobie pytanie: jak na motywację uczniów wpłynie brak oceny niedostatecznej? Moim zdaniem, kiepsko. Wiele osób z tych, które do tej pory miały zwolnienia z konieczności przyjdą na WF, ale zapewne bez stroju…
Znamy sytuacje, że dziecko ze wszystkich przedmiotów ma szóstki, a z wf-u tróję, więc rodzice proszą o zwolnienie z lekcji, żeby słabsza ocena nie psuła średniej. Nie jest winą dziecka, że fikołki robi wolniej albo gorzej. Dlatego tak przygotowujemy to rozporządzenie, żeby doceniany był wysiłek, chęci, a nie sposób zrobienia tego fikołka. To mają być zajęcia, do których dzieci przystępują chętnie. To nie mają być zajęcia eliminujące fizycznie słabszych
Minister edukacji narodowej Joanna Kluzik-Rostkowska
Jak dla mnie takie postawienie sprawy jest krzywdzące dla dzieciaków, które są aktywniejsze i bardziej wysportowane. W końcu, jeśli np. z matematyki są gorsi, to dostają słabsze oceny i nie mogą powiedzieć „to nie moja wina, że nie umiem liczyć, ale proszę dać mi piątkę, bo się staram”. To po prostu nie fair. Owszem, trzeba zachęcać, motywować i doceniać starania (w tym również ogromna rola rodziców, by zachęcali, swoją pociechę do aktywności fizycznej poza szkołą – są różne sposoby), ale według mnie należy zachować pewien obiektywizm, ponieważ może to doprowadzić do naprawdę kuriozalnych sytuacji – zresztą, każda osoba, która trzeźwo myśli i zna realia dzisiejszej szkoły wie, jak okrutne potrafią być dzieciaki dla swych rówieśników. Forowanie jednych czy drugich to żadne wyjście.
Dobry pomysł najlepszą receptą
Jak można w prosty sposób zachęcić do uprawiania aktywności fizycznej? Np. poprzez cykliczne zapraszanie do szkół znanych sportowców – mogliby prowadzić zajęcia i promować ideę sportu. Z pewnością takie wizyty wypełniłyby sale gimnastyczne po brzegi.
Innym, dobrym sposobem byłoby również nagradzanie uczniów za regularne uczestniczenie w zajęciach. Osoby z najlepszą frekwencją w miesiącu mogłyby otrzymywać karnety na pływalnie lub bilety na wydarzenia sportowe. Myślę, że chętnych firm do podjęcia takiej współpracy, by nie brakowało – tym bardziej, że idea słuszna, a dzieciaki na pewno byłyby bardziej zmotywowane, zgodnie z zasadą kija i marchewki.
Dzisiejsze pokolenie to dzieciaki, idące za rękę z nowymi rozwiązaniami technologicznymi. Pora w końcu pójść z duchem czasu. Wyobrażacie sobie, by Wasze dzieci na WF-ie korzystały z PlayStation Move, świetnie się przy tym bawiąc? Według mnie to byłby hit i szansa, by frekwencja znacząco się poprawiła. No tak, tak – pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze…
Nieudolna rewolucja w systemie szkolnictwa kolejny raz pokazuje i udowadnia, że aparat władzy w naszym kraju działa bezmyślnie, spychając na margines zasady zdrowego rozsądku. Pamiętajmy, że to nie od Premier Kopacz czy jakiegokolwiek polityka zależy czy nasze dzieci będą „grubaskami”, a od podejścia rodziców i tego czy odpowiednio wcześnie zaszczepią w swych pociechach bryk do uprawiania sportu i zdrowego odżywiania.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Idąc tym samym tropem, co Pan można napisać, że producenci „zdrowszej żywności” lobbowali polityków, tym bardziej, że obecne produkty w sklepikach wcale nie są tak zdrowe, na jakie wyglądają.
Z całym szacunkiem, ale oczywiście, że mam. Powiem więcej – w pełni się z Panem zgadzam, jeśli chodzi o chipsy czy coca-colę – zresztą pisałem w innych artykułach na temat szkodliwości tych produktów dla zdrowia, tym bardziej dzieciaków, które w młodym wieku są podatne na przyrost tkanki tłuszczowej. Niemniej jednak wycofywanie szeregu innych artykułów spożywczych, jak choćby drożdżówek czy precli jest po prostu przesadą – już nie wspominam o gramaturze opakowań, przez które przedsiębiorcy mają naprawdę ciężki orzech do zgryzienia. Nie jestem rodzicem, ale miałem przyjemność rozmawiać z wieloma osobami, które mają dzieci w szkołach i podzielają moją opinię. Zmiany TAK, ale nie w taki sposób. Usuńcie chipsy, colę, batony STOP i wprowadźcie dzieciakom zajęcia, które pozwolą im zdobyć wiedzę na temat świadomego, zdrowego żywienia. Ostatnio, kiedy odwiedziłem szkołę podstawową mojej siostry, to dzieciaki jadły cheesburgery kupione z pobliskiego fastfoodu. Powiem Panu więcej, nagle koło szkoły buduję się supermarket. Przypadek, niestety nie 😉
Mam nastolatka w gimnazjum, przez 6lat podstawówki próbowałem walczyć z automatem ze słodkościami i chipsami w szkole. Nie wiem, czy Autor ma pojęcie o szkolnej rzeczywistości z punktu widzenia rodzica – po agitacyjnym tekście sądząc, nie ma żadnego. Problemem nie jest wg mnie to, co rząd obecnie zrobił, tylko to, że wcześniej nie udało się tego zrobić, i trzeba było tak oczywistą sprawę załatwiać na szczeblu ministerstwa.
Agitka tak nachalna, że Autor manipulacyjnie wrzuca do jednego wora jeszcze alkohol, papierosy i… kawę. No cóż, widocznie lobby sprzedawców chipsów jest tak silne, że media psioczą na ten naprawdę sensowny pomysł rządu.
WF w szkole nie ma nic do otyłości …
dokładnie
Tiaaaa.. powiedział szczupły zapewne.
Ważyłem 94 kg przy 170 cm wzrostu.
3x w tygodniu aktywność po 1h. Rower badz bieganie
Ważę 72 kg.
2 WF w tygodniu + normalne jedzenie z kazdego grubasa wycisną sporo tłuszczu.
Podstawówka, gimnazja to jeszcze rozumiem ale nakazywać mi (uczeń technikum z 20-stką na karku) jakieś zdrowe racje żywnosciowe to już gruba przesada, efekt jest taki ze w mojej szkole sklepik zostanie zamknięty bo Pani która go prowadzi stwierdziła że handel marchewką zwyczajnie się jej nie opłaca.
Z tym Wf-em to dużo zależy od nauczyciela. Ja np. mam zarąbistego gościa ktory naprawde potrafi zmotywować do ćwiczeń (1 lekcja ćwiczeń a potem pykamy w co chcemy).