Boniek, Deyna, Lubański, Pol, Smolarek, Cieślik, Brychczy, Reyman – można byłoby tak wymieniać bez końca. W końcu przywołujemy wspomnienia, które wydają się być echem przeszłości. Przeszłości, którą wszyscy chcą pamiętać ze względu na sukcesy, o jakich obecnie możemy tylko pomarzyć. Pytanie tylko: dlaczego zapominamy o mniej znanych gwiazdach naszej rodzimej ligi? W końcu niegdyś błyszczały najjaśniejszym blaskiem, a teraz spadają, znikając w czarnej dziurze historii. To idealny moment, by wypowiedzieć życzenie – pseudo eksperci, przywróćcie im należne miejsce!
A poziom zostawmy w spokoju…
Ok, przyznaję się bez bicia – nie jestem fanem polskiej piłki klubowej, moje serce leży na Półwyspie Apenińskim, a konkretnie w Wiecznym Mieście. Dlatego mecze naszej rodzimej Ekstraklasy oglądam sporadycznie, ograniczając się do czytania Przeglądu Sportowego, śledzenia magazynu Liga+Extra oraz programu Turbokozak, który chyba najlepiej obrazuje poziom naszego piłkarskiego podwórka. Tym bardziej, że emeryci osiągają lepsze wyniki od czynnie grających graczy. Dla niezorientowanych – Turbokozak to program, w którym główną rolę odgrywają piłkarze Ekstraklasy, podejmujący tytułowe wyzwanie i próbujący sprostać podstawowym elementom piłkarskiego rzemiosła. Niestety, wielu „profesjonalistów” ma problem chociażby z dokopaniem piłki ze środka boiska w powietrzu do pustej bramki. No cóż, ich poziom i niemałe zarobki zostawmy w spokoju, a skupmy się na historii, bo to ona jest zaniedbywana.
Maszyna do strzelania goli
Wacław Kuchar, bo o nim mowa – był w polskim sporcie zjawiskiem fenomenalnym ze względu na swoją wszechstronność. Mając zaledwie 10 lat zajął drugie miejsce w mistrzostwach Lwowa w jeździe figurowej, a później osiągał sukcesy w lekkiej atletyce, hokeju, narciarstwie, tenisie, łucznictwie i jeździe szybkiej, zdobywając w większości tych dyscyplin mistrzowskie tytuły. Jednak popularny „Wacek” największą sławę zyskał, grając w piłkę nożną. W I drużynie Pogoni Lwów zadebiutował jako 14-letni chłopiec, karierę skończył tuż przed 40 rokiem życia. Rozegrał aż 1053 spotkania, w których strzelił 1065 goli. 49 razy reprezentował barwy Lwowa, a 26 razy Polski. O swych umiejętnościach mówił krótko – największą radość sprawiały mu ataki na bramkę przeciwnika, zakończone celnym, soczystym strzałem. Jako dziecko w jednym z meczów udało mu się zdobyć cztery bramki w ciągu pięciu minut. Warto zwrócić uwagę, że pod koniec lat czterdziestych był również trenerem kadry narodowej. W lecie 1957 r. z okazji 50-lecia działalności otrzymał Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski.
Szybki jak błyskawica
Jerzy Bułanow to kolejny piłkarz, którego obowiązkowo każdy kibic rodzimej Ekstraklasy powinien znać. Co prawda, ten legendarny obrońca, piłkarskiego abecadła uczył się w Moskwie, ale w wieku 16 lat przyjechał do Polski (rok 1919), by rozwijać swe umiejętności w warszawskiej Koronie. Bułanow charakteryzował się niebywałą szybkością, przez co zasłynął jako zmora napastników. Stosunkowo szybko został dostrzeżony przez Legię, która nieoczekiwanie oddała go już po trzech meczach w ręce Polonii Warszawa. W zespole „Czarnych Koszul” spędził całą piłkarską karierę. „Bułanek” szybko stał się ulubieńcem kibiców – w barwach klubu z Konwiktorskiej rozegrał aż 455 spotkań. Co ważne, w reprezentacji wystąpił 26 razy, a w plebiscycie „Przeglądu Sportowego” uznano go za najlepszego piłkarza pierwszej połowy lat trzydziestych.
Polski Tsubasa?
Styl Henryka Martyny odziedziczył tylko jeden piłkarz: Tsubasa Ozora – główny bohater anime oraz mangi Kapitan Jastrząb. Legendarny defensor warszawskiej Legii nie bez powodu był uznawany za jednego z najlepszych obrońców Europy w latach 1929 – 1936. Mistrz stałych fragmentów gry, wywoływany przez kibiców przy każdej możliwej okazji. Jak można przeczytać w kronikach: „Bita z ogromną siłą piłka lądowała przeważnie w siatce. Martyna nie zwracał nawet uwagi, gdzie stoi bramkarz przeciwnika, ponieważ ten, jeżeli nawet próbował łapać futbolówkę, to i tak wpadał z nią razem do bramki”. Dlatego na samą myśl w głowie od razu pojawia się obrazek ze słynnej japońskiej bajki… Zresztą, sami wiecie. Henryk Martyna zakończył karierę w 1939 roku, a ostatnim klubem w jakim grał była Warszawianka.
Technik ze Śląska
Gerard Wodarz to współautor pięciu mistrzowskich tytułów dla Ruchu Chorzów. W barwach „niebieskich” rozegrał 184 spotkania, strzelając 49 bramek. Jest uważany za jednego z najlepszych polskich skrzydłowych w historii. Charakteryzował się zarówno fenomenalną szybkością, jak i bardzo precyzyjnymi dośrodkowaniami. W najstarszych wydaniach Przeglądu Sportowego można odszukać, jak dziennikarze zachwycali się nad jego umiejętnościami, podkreślając jego nienaganną technikę. Co ciekawe, sam piłkarz bardzo dbał o swą prywatność, stąd bardzo rzadko udzielał wywiadów.
”Krakowska szkoła”
Józef Kałuża to kolejna piłkarska legenda, którą z pewnością kojarzą krakowscy kibice, a w szczególności fani Cracovii. Sukcesy klubu po pierwszej wojnie światowej są nierozerwalnie związane z nazwiskiem tego zawodnika. Co więcej, warto zaznaczyć, że całą karierę spędził w zespole „Pasów”. 20-krotnie reprezentował również barwy naszego kraju. W okresie między 1920 a 1930 r. doprowadził do perfekcji efektowne kombinacje linii ataku, dzięki czemu zaczęto mówić o „krakowskiej szkole” i „krakowskiej piłce”. W Cracovii rozegrał 408 spotkań, ostanie przeciwko największemu rywalowi – Wiśle Kraków (25 maja 1932 roku).
- Zobacz także | Najlepsze korki piłkarskie. TOP 15 (marzec 2015)
Możecie się spodziewać, że ciąg dalszy nastąpi. Już wkrótce uzupełnimy listę o kolejne zapomniane nazwiska wielkich piłkarskich mistrzów. W końcu każdy z nich zasłużył na ogromny szacunek, nie mniejszy od legend tak chełbionych przez media. A jeśli zastanawiacie się – dlaczego polska piłka jest taka słaba, to koniecznie powinniście przeczytać nasz felieton i wywiad.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.